wtorek, 24 grudnia 2013

niedziela, 15 grudnia 2013

Znana z serialu "Gra o Tron" Emilia Clarke zagra Sarę Connor w reboocie Terminatora. Trochę wstyd się przyznać ale "Gry o Tron" jak dotąd nie widziałem. Emilię miałem jednak okazję zobaczyć w niskobudżetowym horrorze "Triassic Attack" z 2010 roku. Czy będzie dobrą Sarą Connor? Trudno powiedzieć. Ciężko będzie dorównać Lindzie Hamilton, Lenie Headey się to nie udało.
Premiera nowego Terminatora zaplanowana na 2015 rok. Reżyserem jest Alan Taylor, który spotkał się wcześniej z Emilią Clarke na planie "Gry o Tron" (nakręcił 6 odcinków). Prawdopodobnie swoją ikoniczną rolę powtórzy Arnold Schwarzenegger. Ze względu na wiek byłego gubernatora jest to dosyć ryzykowny pomysł. Schwarzenegger nie trzyma się tak dobrze jak jego największy ekranowy konkurent, czyli Stallone. Może jednak przy większej lub mniejszej pomocy magików kina będzie mógł po raz czwarty zabłysnąć ( w "Terminator Salvation" zamiast Arnolda wystąpił Roland Kickinger) w roli słynnego cyborga. Jest też możliwość, że w scenariuszu znajdzie się w miarę logiczne uzasadnienie starzej wyglądającego Terminatora.
Za dwa lata się przekonamy.

czwartek, 5 grudnia 2013

Znana z serii "Szybcy i Wściekli" Cal Gadot zagra Wonder Woman w "Batman vs Superman". Ja osobiście liczyłem na to, że dadzą drugą szansę Adrianne Palicki, która wcieliła się w tę postać w pilocie anulowanego serialu. Adrianne fizycznie bardziej pasuje do roli księżniczki Amazonek. Z drugiej strony Michael Keaton był świetnym Batmanem, chociaż fizycznie go nie przypominał. Może podobnie będzie
z Cal Gadot.
Wonder Woman w komiksach pojawiła się po raz pierwszy w 1942 roku. Przed Cal Gadot i Adrianne Palicki tą waleczną kobietę zagrały Cathy Lee Crosby (w telewizyjnym filmie z 1974 roku) oraz Linda Carter (w serialu kręconym w latach 1975-79).

wtorek, 26 listopada 2013

Kolejne dwa odcinki "Arrow" za mną. W pierwszym z nich, "Trust but Verify", nasz bohater bada sprawę napadów na opancerzone ciężarówki. Trop prowadzi do Teda Gaynora, który okazuje się byłym dowódcą Johna Diggle'a. Rodzi to konflikt między Johnem a Oliverem. Ten odcinek nie zrobił na mnie większego wrażenia. Na szczęście "Vertigo" w zupełności wynagradza przeciętność swojego poprzednika. Oliver dopada jednego z dilerów rozprowadzających tytułowy narkotyk. Dowiaduje się od niego, że dostawcą jest tajemniczy "The Count". Jednak pierwsza konfrontacja wypada na korzyść "Hrabiego".
No i mamy pierwsze pojawienie się "arcywroga" Green Arrow  czyli Count Vertigo.
W komiksach zadebiutował on w 1978 roku w 251 numerze "World's Finest Comics". Jego serialowa wersja jest dosyć charyzmatyczna i efektownie szalona. Grający go Seth Gabel wizualnie pasuje do roli, a jego złowieszczy głos podkreśla nieprzewidywalność tej postaci. Fabularnie mamy kolejne "nolanowskie" rozwiązania. Scena, gdy "The Count" daje broń schwytanemu dilerowi kojarzy się oczywiście
z rozmową Jokera z Dentem. Oba starcia Olivera z dostawcą "Vertigo" kończą się analogicznie do potyczek Batmana ze Scarecrow z "Batman Begins".
Chociaż "The Count" zostaje poskromiony, nie ma wątpliwości, że to jeszcze nie koniec.
Parafrazując tytuł jednego z opowiadań Stephena Kinga, można stwierdzić, że "tacy zawsze wracają".

środa, 20 listopada 2013


Okrutny Loki napada na Asgard, aby zdobyć Młot Nieskończoności. Odyn próbuje go powstrzymać, niestety jego siła i męstwo przegrywają w starciu z podstępnymi, magicznymi sztuczkami. Przed śmiercią udaje mu się jednak ukryć Młot przed Lokim. Wspólnie z wojowniczką Jarnsaxą Thor udaje się na Ziemię, aby odnaleźć legendarny oręż. Loki depcze  im po piętach.
Z pewnością nie jest to dobry film. Mityczny Asgard wygląda tu jak zwyczajny, średniowieczny zamek otoczony zwyczajnymi lasami. Efekty specjalne są na marnym poziomie, niewiele lepiej prezentują się sceny walk. Kostiumy też nie powalają na kolana. "Grający" Thora Cody Deal udowadnia, że wysoki wzrost i duże bicepsy nie wystarczą, żeby być wiarygodnym herosem (jako okoliczność łagodzącą można uznać fakt, że to jego pierwsza główna rola). Trochę lepiej od niego sprawdza się wrestler Kevin Nash (znany głównie z roli złego Ruska w "Punisherze") jako Odyn. Dlaczego w ogóle poświęcam wpis na tę produkcję? Ponieważ nie jest ona aż tak beznadziejna, jak sugerowałyby to oceny w sieci. Główną zaletą jest upiornie ucharakteryzowany Richard Grieco jako Loki, który daje nam ciekawą postać głównego złoczyńcy. W paru scenach słychać fajną muzykę, a w nielicznych momentach (a w zasadzie momencikach) mamy niezły klimat.
Jeśli ktoś bardzo lubi fantasy, to może ten film obejrzeć, nastawiając się na niszową ciekawostkę.

niedziela, 17 listopada 2013

Doszedłem do wniosku, że zamiast filmowego lunaparku zbuduję filmowo-serialowy lunapark. Na pierwszy ogień pójdzie "Arrow".
Głównym bohaterem jest młody milioner Oliver Queen. Przez 5 lat był na odciętej od świata wyspie, gdzie nauczył się sztuki przetrwania w ekstremalnych warunkach. Po powrocie do rodzinnego miasta postanawia naprawić błędy swego ojca. Uzbrojony 
w łuk i strzały, ukrywając twarz pod zielonym kapturem rozpoczyna prywatną wojnę 
z  przestępcami panoszącymi się w Starling City. 
Serial jest adaptacją komiksu Green Arrow wydawnictwa DC Comics. Oliver Queen swój papierowy debiut zaliczył w 1941 roku, w 73 numerze "More Fun Comics".
Co mogę powiedzieć po seansie pierwszych dziesięciu odcinków? Z pewnością na nudę nie można narzekać, akcji nie brakuje, a sceny walk są na wysokim poziomie (oczywiście jak na serial). Stephen Amell dosyć dobrze odnajduje się w roli współczesnego Robin Hooda, z postaci drugoplanowych najlepiej wypada David Ramsey jako jego ochroniarz John Diggle. Znana z remake'u "Koszmaru z Ulicy Wiązów" Katie Cassidy jako Laurel Lance podtrzymuje tradycję cieszących oko dziewczyn superbohaterów. Klimatycznie "Arrow" przypomina Batmany Nolana. Część rozwiązań fabularnych się pokrywa, np: Oliver tak jak Bruce Wayne udaje lekkomyślnego playboya, Laurel tak jak Rachel Dawes jest prawniczką i ma podobny charakter, rozmowy Olivera z Johnem przypominają dialogi Bruce'a z Alfredem, John tak jak Alfred ma wojskową przeszłość. Aktualne wydarzenia czasem przeplatają się z retrospekcjami z wyspy, co mimowolnie kojarzy się z "The Lost:.
 Z dotychczasowych odcinków największe wrażenie na mnie zrobiły "Lone Gunmen" oraz "Burned". W 'Lone Gunmen" nasz bohater ściga płatnego zabójcę o pseudonimie Deadshot. Przebiegły snajper okazuje się pierwszym godnym przeciwnikiem dla Oliviera. Finałowe starcie wirtuoza łucznictwa z wirtuozem broni palnej dostarcza niezwykłych emocji. Z kolei w "Burned" ktoś zabija strażaków podczas akcji ratowniczych. Policja uznaje to za nieszczęśliwe wypadki. Prowadząc własne śledztwa Oliver i Laurel ustalają, że sprawcą zgonów jest Garfield Lyns, który parę lat wcześniej ucierpiał w pożarze. Za plus uważam, że Lyns jest tutaj bardziej niejednoznaczną postacią, niż był w komiksach. Jego serialowa interpretacja kojarzy się z nolanowskim Two Face'em. Jednocześnie jest równie niebezpiecznym 
i spektakularnym złoczyńcą, jak w komiksowym pierwowzorze. Co ciekawe, Deadshot i Firefly (komiksowe alter ego Lynsa) w komiksach byli antagonistami Batmana, a nie Green Arrow. Z przeciwników Green Arrow jak dotąd pojawili się Dark Archer i China White (grana przez Kelly Hu). 
Moja aktualna ocena "Arrow" jest jak najbardziej pozytywna. Godny następca "Smalville" i zarazem przykład na to, że serial o mniej znanym superbohaterze też może odnieść sukces. 


sobota, 9 listopada 2013

Po tym, jak ginie jego wspólnik płatny zabójca James Bonomo jednoczy siły
z policjantem Taylorem Kwonem. Trop prowadzi ich do różnych, podejrzanych miejsc w Nowym Orleanie. Wkrótce okazuje się, że Bonomo trafił na godnego siebie przeciwnika w osobie byłego żołnierza Legii Cudzoziemskiej Keegana.

Fabuła nie jest zbyt oryginalna, ale przecież nie o oryginalność tu chodzi. Wystarczy zresztą spojrzeć na dotychczasową filmografię Waltera Hilla, który nakręcił m.in "48 godzin" czy "Czerwoną Gorączkę" z  Arnoldem Schwarzeneggerem. Jeśli ktoś jednak nie kojarzy nazwiska reżysera (w końcu nie jest to postać pokroju Jamesa Camerona), to odtwórca głównej roli powinien rozwiać wszelkie wątpliwości. Mimo zbliżającej się siedemdziesiątki, Sylvester Stallone wciąż potrafi dominować na ekranie. Z jego poprzednich wcieleń James Bonomo najbardziej przypomina Jacka Cartera, bezwzględnego egzekutora długów z filmu "Get Carter". Jednak mimo faktu, że większość akcji rozgrywa się w nocy, całość ma zdecydowanie lżejszy klimat niż 12 lat starsza produkcja. Wpływ na to mają zresztą ciekawe, pół żartem, pół serio dialogi między głównymi protagonistami np: "Pewno się zastanawiasz, dlaczego okablowałem swoją kryjówkę? Bo jesteś paranoikiem". Fajnym dodatkiem są też krótkie, lecz konkretne monologi Bonomo, do których grobowy głos Stallone'a pasuje idealnie. Sung Kang  dobrze się sprawdza w roli Taylora, myślę, że jednak pierwotnie przymierzany do tej roli Thomas Jane byłby zdecydowanie bardziej wyrazisty. Znany
z roli Khala Drogo Jason Momoa daje nam efektowną i godną zapamiętania postać głównego  złoczyńcy Keegana. Finałowy pojedynek na topory pomiędzy nim a Jamesem dostarcza niezłej dawki adrenaliny, kojarząc się z podobnym (rozgrywającym się jednak w bardziej sugestywnej scenerii) starciem z klasycznego już dzisiaj filmu "Cobra".
Scen akcji nie brakuje, a ich wykonanie jest na dosyć zadowalającym poziomie. Miłą atrakcją dla oka są nocne ujęcia Nowego Orleanu. Muzyka dobrze wkomponowuje się w prezentowane na ekranie wydarzenia, zwłaszcza, gdy słychać harmonijkę ustną. "Bullet to the Head" co prawda trochę brakuje do klasycznych pozycji kina akcji, ale można je spokojnie polecić fanom gatunku i wyjątkowo odpornego na upływ czasu Stallone'a.

poniedziałek, 4 listopada 2013

Dzisiejszy wpis poświęcę aktorowi Busterowi Crabbe'owi.
Buster Crabbe urodził się 7 lutego 1908 roku jako Clarence Linden Crabbe. Był utalentowanym pływakiem, wygrał złoty medal na Igrzyskach Olimpijskich w 1932 roku. Na dużym ekranie zadebiutował w 1930 roku niewielką rolą w musicalu "Good News". Trzy lata później dostał rolę słynnego "króla dżungli" w 12-odcinkowym kinowym serialu "Tarzan The Fearless". Jednak jego wersja Tarzana została w cieniu produkcji z Johnnym Weissmullerem. Sławę przyniosła mu postać szlachetnego atlety Flasha Gordona, w którą wcielił się w trzech serialach kręconych w latach 1936-1940. Były to kolejno: "Flash Gordon", "Flash Gordon's Trip to Mars", "Flash Gordon Conquers the Universe". W 1939 zagrał innego kultowego bohatera science fiction - Bucka Rogersa. W kolejnych dekadach wystąpił jeszcze w wielu filmach i serialach, m.in w dramacie bokserskim "The Contender", przygodowym "Swamp Fire" (gdzie zagrał także wspomniany wcześniej Johny Weissmuller), rozgrywającym się w cyrku thrillerze "Caged Fury", 15 - odcinkowym "King of the Kongo", gdzie zagrał komiksowego bohatera Thundę (wymyślonego przez Franka Razzetę).
Ostatnim dziełem, w jakim się pojawił była komedia "The Comeback Trail".
Zmarł 23 kwietnia 1983 roku na atak serca.





niedziela, 3 listopada 2013

poniedziałek, 28 października 2013

Tym razem zamiast zamieszczać recenzję pobawię się w fanowskie fantazjowanie.
Na 2015 rok zaplanowana jest premiera filmu "Batman vs Superman", w którym po raz pierwszy na dużym ekranie spotkają się dwaj najsłynniejsi herosi ze stajni DC Comics. Oficjalnie już potwierdzono, że pojawi się też najsłynniejszy przeciwnik muskularnego Kryptończyka, czyli Lex Luthor. Rolę Supermana powtórzy Henry Cavill, Mrocznego Rycerza zagra Ben Affleck. Ponieważ postać Luthora nie została  jeszcze obsadzona (a jeśli została, to jest to trzymane w tajemnicy), więc pozwoliłem sobie przedstawić swoje propozycje.
W pierwszej kolejności przyszedł mi do głowy Ed Harris. Aktor dosyć dobry
i wszechstronny, zarówno w rolach złoczyńców, jak i bohaterów potrafi być przekonujący. Byłoby to przydatne, gdyby Luthor miał uchodzić przed opinią publiczną za filantropa (tak jak to było np. w komiksach wydanych w Polsce przez TM Semic), osobiście bym się nie zdziwił, gdyby przez większość filmu wydawał się pozytywną postacią.
Problemem może być jednak wiek Harrisa (rocznik 1950). W dotychczasowych filmach i serialach Lex zawsze był starszy od Clarka, ale różnicy ponad 30 lat jak dotąd nie było (maksymalną różnicą były 22 lata między Gene'em Hackmanem a Christopherem Reeve'em).
Drugim moim kandydatem jest Bruce Willis. Łatwo go sobie wyobrazić jako gościa, którego całe Metropolis kocha. Chociaż rzadko miał okazję zagrać czarny charakter, jednak jestem pewien, że potrafiłby wiarygodnie przedstawić prawdziwe oblicze Lexa Luthora.
Przejdźmy jednak do mniej znanych aktorów.
Julian Sands najbardziej zapadł mi w pamięć jako okrutny czarnoksiężnik w "Warlocku" Steve Minera. Budził strach i odrazę, a jednocześnie podziw i fascynację. Czyż nie taki powinien być "arcynemezis" superbohatera?
Bruce Payne najbardziej jest chyba znany z roli Charlesa Rayne'a w "Pasażerze 57". To dosyć niedoceniony aktor, który nawet w słabym filmie potrafi błysnąć (np. w "Full Eclipse", albo w "One Tough Bastard"). No i ten jego demoniczny uśmieszek idealnie by pasował do pokrętnej natury Luthora.
Jeśli w scenariuszu jest przewidziane starcie Luthora z pozbawionym mocy Supermanem, to mierzący 190 cm wzrostu Arnold Vosloo spokojnie mógłby napsuć krwi Niebieskiemu Harcerzykowi. Jako kapłan Imhotep w dwóch częściach Mumii czy Pik Van Cleef w "Nieuchwytnym Celu" dał nam ciekawe i wyraziste postacie czarnych charakterów. Podobnie jak Payne Vosloo ma zdolność stworzenia intrygującej kreacji nawet w słabej produkcji (np. w "Odysseus and the Isle of Mists").
Mieszkańcom Metropolis Lex jawi się jako dr Jekyll, w realizacji swoich zbrodniczych planów jest okrutny i bezwzględny niczym Mr Hyde. Angielski aktor James Nessbitt miał okazję zagrać miłego doktorka i jego złowieszcze alter ego w serialu "Jekyll".  Jako Jekyll wzbudzał sympatię, jako Hyde sugestywny wstręt. Nie mam wątpliwości, że Nessbitt byłby dobrym Luthorem.
Najmłodszym z moich kandydatów jest Luke Goss. Ten były muzyk rockowy ma już na swoim koncie udział w dwóch komiksowych produkcjach (w "Blade 2" i "Hellboy 2"), miał też zaszczyt zagrać Potwora Frankensteina w telewizyjnej adaptacji powieści Marry Shelley. Czy byłby dobrym Luthorem? Bliżej nieokreślone przeczucie mówi mi, że tak. Oczywiście mogę się mylić.
Czy którykolwiek z "moich Luthorów jest lub zostanie wzięty pod uwagę? Nie mam pojęcia. Ale układanie swojej obsady to nasza niepodważalne fanowskie prawo.

wtorek, 22 października 2013




Swój drugi post poświęcę drugiej części serii "Undisputed".

Podczas pobytu w Rosji amerykański bokser Joe Chambers zostaje wrobiony    
w posiadanie narkotyków. Trafia do obskurnego więzienia, w którym organizowane są nielegalne walki. Więziennym championem jest brutalny i perfekcyjnie wyszkolony Yuri Boyka. Mimo początkowych oporów, Joe postanawia stanąć w ringu naprzeciwko Boyki. Pierwsze starcie Amerykanin przegrywa, jednak otrzymuje szansę rewanżu, którego stawką będzie jego wolność.
Dosyć dawno widziałem pierwszą część, więc nie będę się bawił w porównywanie  dwójki z jedynką. Reżyserem filmu jest Isaac Florentine, specjalista od kina akcji klasy b. Spod jego ręki wyszły tak cudowne dzieła, jak "Desert Kickboxer", "Savate" z Olivierem Grunnerem czy "Bridge of the Dragons" z Dolphem Lundgrenem. Fabularnie "Undisputed II" oczywiście nie zaskakuje, a w paru momentach akcja jest nieźle naciągana (np. Chambers zostaje przez strażników przywiązany do masztu i zostawiony na ciężkim mrozie na co najmniej jedną noc, a później nie ma nawet zwykłego przeziębienia, rozumiem, że Joe to twardziel, jakich mało, ale bez przesady). Największą atrakcją są sceny walki. Zarówno te rozgrywające się na ringu, jak i poza nim są szybkie, dynamiczne i brutalne (wiadomo, że filmy dziejące się w więzieniu z reguły nie są  zbyt łagodne). Wcielający się w postacie głównych antagonistów Michael Jai White i Scott Adkins nie są ani Denzelem Washingtonem (który grał boksera Rubina Cartera w "Huraganie") ani Robertem DeNiro (Jake'a LaMotty z "Wściekłego Byka" chyba nie trzeba przedstawiać), imponują za to muskulaturą, sprawnością fizyczną i znajomością sztuk walki (chociaż Jai White dopiero w ostatniej walce może się  pod tym względem bardziej wykazać). Nie można im też odmówić pewnej ekranowej charyzmy, która charakteryzowała największych ekranowych twardzieli np. Schwarzeneggera, Stallone'a czy Norrisa. Grający Boykę Scott Adkins jest przez niektórych uważany za następcę Jean Claude Van Damme'a (z którym jak dotąd zagrał w czterech filmach). Patrząc na jego dotychczasową filmografię raczej bym go uznał za następcę Gary'ego Danielsa (w jakimś też stopniu wskazuje na to fakt, że zarówno Daniels, jak i Adkins zagrali podwładnych głównych złoczyńców w kolejno pierwszej i drugiej części "The Expendables"). Być może zmieni to rola króla Amfitriona w zaplanowanym na przyszły rok wysokobudżetowym widowisku "Hercules: The Legend Begins". Z pewnością nie jestem jedynym człowiekiem, któremu przypadło do gustu "Undisputed II", gdyż w 2010 roku zrealizowano trzecią część, w której powraca Adkins jako Boyka, lecz już nie występuje Michael Jai White. Krążą plotki, że powstanie czwarta część, lecz na razie nic nie jest oficjalnie potwierdzone. Ogólnie pisząc, można z czystym sumieniem polecić film wszystkim miłośnikom kina akcji klasy b, zwłaszcza, jeśli z sentymentem wspominają i oglądają produkcje z lat 90-tych.

poniedziałek, 21 października 2013

Witajcie w moim świecie. W moim celuloidowym świecie. Jest on mój, a jednocześnie wasz. Może być wasz jeśli się zgodzicie.
Stary film czy nowy, za 50 tysięcy czy 50 milionów, z Alem Pacino czy Lorenzo Lamasem, klasyka czy klasa b - to nieważne. Ważne, żeby był fajny. Ważne, żeby był ciekawy.
Zapnijcie pasy. Zapraszam na przejażdżkę po moim filmowym lunaparku.